…w jodhpurze od razu wybralismy sie pieszo do fortu, ktory wczesniej ogladalismy podczas sniadanka z dachu naszego hotelu. trzeba przyznac ze z daleka wygladal bardzo konkretnie w porownaniu do tych wczesniejszych ( nie lczac jaisalmeru). jako ze nie dzielila nas od niego jakas duza odleglosc to na spokojnie wybralismy sie spacerkiem po ciasnych, zakorkowanych uliczkach. halas i ruch byl straszny jednak sprawnie dostalismy sie pod zbocze i waskimi uliczkami z masa schodkow wspielismy sie na gore. po przejsciu przez brame doszlismy do pierwszego zakretu, z ktorego naszym oczom ukazala sie przepiekna panorama niebieskiego miasta. w drodze do muzeum zahaczylismy sobie o knajpke gdzie kazdy napil sie zimnego napoju i ruszylismy pozwiedzac. muzeum bylo dosc duze. wystawione byly rozne lektyki, siodla na slonie, oczywiscie uwielbiane przeze mnie i zawade ubrania, bronie, obrazy, salony itp. po przejsciu muzeum wybralismy sie na najwyzsza czesc muru, skad ujrzelsimy jeszcze lepszy widok na glowna czesc miasta, a w oddali krolowal nad nim wielki palac maharadzy. po cyknieciu fotki wybralsimy sie na umowiony wczesniej obiad do ukochanego makdona:) wszyscy przycieli sobie mcchickeny, frytki no i adam znowu zaeksperymentowal kupujac kanapke pt. chickenmcgrill. okazala sie ona niesamowitym paskudztwem, ktore powinno zostac natychmiast wycofane ze sprzedazy. jako ze nasz makdon miescil sie w centrum handlowym(nie miejcie przed oczyma arkadii czy zlotych, bo nie przypominalo to tego w zadnym stopniu) to przeslismy sie po pietrach i trafilismy do salonu gier. adam z grabazem zajarani automatem z pluszakami zaryzykowali 1,5$ na 8 prob zdobycia tego slicznego misia z napisem i love you na brzuchu. jak nie trudno sie domyslic nie udalo im sie nic wylosowac;) nastepnie nasze nogi zabraly nas do horror house… tutaj mijalismy kukly na tle flag z hitlerowskimi swastykami, ktore straszyly iskrami, wisial waz i byl tez ciapaty w masce goryla ktory w ciemnosciach walil mi przed nogami stolem w podloge. zabawa byla przednia bo kazdy wyszedl z banenem na ryjku:) po tych emocjach i pysznym obiadku udalismy sie do nasEgo domu zahaczajac…. o monopolowy:) nasz wybor padl na flaszki gold ribbon i royal stag. w zasadzie nie tracac czasu od razu przystapilismy do degustacji. drinkowalismy sobie powoli najpierw ribbona potem staga az nam zabraklo i bylo malo! z adamem nie tracac czasu wzielismy hajs i ruszylismy na ulice, jednak kraty naszego hotelu byly zamkniete! 22:30 i na zewnatrz juz nie wyjdziesz. zlapalismy wiec chlopaka z obslugi, ktory zapewnil nas ze za 15 min wroci z jakas inna lokalna łycha. umowy dotrzymal i przyniosl 4 male buteleczki tym razem officer’ choice. do tego kolka no i… polegl kazdy. oficer nas tak zmusztrowal ze ja nie jestem w stanie napisac nic z tego co sie wydarzylo. wiemy tylko ze sie dobrze bawilismy robiac raban w hoteliku pelnym hindusow i 2 slicznych francuzek z mama. poranek byl jednak bardzo ciezki… po sniadaniu snu nadal bylo malo wiec pochillowalismy jesCze troche i wybralismy sie do wsmnianego wczesniej palacu maharadzy. po drodze tuktukiem nikt nie byl zbytnio gadatliwy… muzem w palacu polegalo na tym, ze pokazane bylo poprostu ile szmalu mial szanowny maharadza. mi najbardziej podobala sie gablotka z roznego rodzaju kieliszkami do wodki, i przede wszytkim kolekcja samochodow. w tej moglismy popatrzec na rolls royce’y, cadillaci, zajebiaszczego malego morrisa oraz piekna klasyczna beczke. przejscie tego muzeum nie zajelo nam duzo czasu i wybralsimy sie z nasZym tuktukowcem do ogrodow. spodziewalsimy sie czegos ladnego, fajnego natomiast zastalismy brzydki nudny park z bezdomnymi i odpoczywajacymi rodzinkami. w drodze powrotnej znow odwiedzilismy makdona i pojechalismy do knajpy polecanej przez lonelyplanet na dachu jednego z hoteli. patrzac na widok pieknego fortu zjadlem pyszna zupe chicken hot and sour natomiast adam z grabazem skusili sie na tandori chickena co zreszta zobaczycie na zdjeciach. wymeczeni wrocilismy do domu by dosc szybko sie ogarnac do snu, gdyz z samego rana czekala nas podroz do ostatniego przystanku przed wymarzonym goa. udaipuru. tym razem wybralismy jazde autobusem klasy sleeper. generalnie wygladalo to tak ze na dole byly normalne krzesla, my natomiast mielismy do dyspozycji “trumny” pod dachem, w ktorych moglismy sie polozyc i otworzyc okna. grabazowi przypadla trumna pojedyncza rozmiarow 70×170. biedny wielki czlowiek przezyl ta podroz ale te indie wyjatkowo nie sa przeznaczone dla ludzi o takic rozmiarach jak on. ja z radziejem szczelnie zakmnelismy nasza klitke i w półsnie jakos dojechalismy. po drodze zgarnialismy duza liczbe ludzi, ktorzy siedzieli, lezeli, stali na sobie. klakson autubusu zdecydowanie wygral konkrus folkloru jednak dzwieku jaki wydawal nie da rady tu opisac:) po dojechaniu na miejsce ruszylem z grabAzem znalezc nam mieszkanie, zjedlismy na dachu i poszlismy na miasto w poszukiwaniu monopolowego. udaipur jest kompletnie innym miastem niz te ktore odwiedzilismy dotychczas. bardzo czyste, budynki sa w wiekszosci w kolorze bialym.nie ma uporczywego tloku i jest cicho. miasto lezy nad jeziorem na ktorym mieszcza sie 2 hotele na wyspach. po drugiej stronie widnieja piekne gory. w sklepie kupilismy sobie piwka i wybralismy sie na schody przypominajace te nad wisla w okoliach cudu i buwu. przy widoku city palace umieszczonego na wzniesieniu, wypilsmy, pogadalismy z lokalesami i wrocilismy do domku. po obiadku z grazbazem nadal nam bylo malo i obalilismy sobie ostatnia wodeczke ktora przywiezlismy z polski. dzisiaj rano rzezcy jak skowronki ruszylismy do city palace. tradycyjnie przeszlismy muzuem, zjedlismy lunch i wybralsimy sie na rejs lodka po jeziorze. ta wyrzuila nas przy jednym z hoteli na srodku. tu nie mamy z zawada pojecia czemu ale nasi “koledzy” ordynarnie nam uciekli nie mowiac o tym i wrocili na lad. my po powrocie poszlismy sobie do sklepu po piwko i nowa flaszke bagpiper z kobziarzem na etykiecie i napisem “india’s largest selling whisky – now world’s no.1” czy taki namber łan to sie przekonamy;) jutro 7 rano mamy wymarzony samolot na goa i wreszcie bedziemy mogli sie byczyc, pic i bawic…